wrz 042010
 

Poszukiwanie destruktu samolotu w pobliżu miejscowości Zieleniec. Wskutek wstępnych prac poszukiwawczych zlokalizowano miejsce katastrofy samolotu wojskowego pod koniec wojny. W wyniku prac pozyskano kilka części samolotu, zaś miejsce dokładnie zmierzono i zbadano za pomocą magnetometru. Na wiosnę planowane jest pozyskanie wszystkich części destruktu oraz umieszczenie ich w muzeum. Miejsce katastrofy zostanie zalesione i przywrócone do stanu naturalnego.

Poniżej, zamieszczamy sprawozdanie z rekonesansu przeprowadzonego przez członków DTH  w sierpniu 2010 roku. Życzymy miłej lektury:)

„Ostatni lot”

Kapitan Luftwaffe Kruger mógł siebie uważać za urodzonego w czepku… Zbliżał się koniec wojny a on nadal żył, w odróżnieniu od żółtodziobów kończących wojenne, przyśpieszone kursy pilotażu… Loty na przestarzałych He-111, od 1942 roku przypominały raczej misje samobójcze. Dla młodych adeptów lotnictwa, pierwszy, samodzielny lot bojowy bywał często ostatnim…

Rozmyślania kapitana przerwał charkot dobiegający z lewego silnika, który coraz mocniej prychał i dławił się. Niepokojąca była też smużka czarnego dymu, stale przybierająca na sile… Pod brzuchem powolnego Heinkla mignęły zarysy miejscowości Bad Reinerz. Jakże niedaleko było stąd do Czech, zajętych częściowo przez wojska amerykańskie…

„Jak dotąd, wszystko toczyło się dobrze”- rozmyślał Kruger… Start z lotniska będącego pod obstrzałem radzieckich granatników, który przetrwali bez większych uszkodzeń oraz sam lot – w miarę spokojny. No tak, w miarę… Kapitan zacisnął zęby a czoło przeorały mu szerokie bruzdy zmarszczek. Przed oczami ponownie miał radzieckiego Ławoczkina Ła-5 napotkanego po drodze. Odtworzył w pamięci atak myśliwca, który z rykiem 1600 konnego silnika po zręcznym manewrze usiadł im na ogon. Nie pomogły wysiłki tylnego strzelca- sierżanta Auerbacha, który ogniem ze swoich MG usiłował odpędzić intruza… Po chwili Auerbach- lub raczej to, co z niego zostało- wisiał martwy na swym stanowisku… Poszycie samolotu metodycznie rozrywały pociski wystrzelone z działek SzWAK radzieckiego „Łapciucha”. Niszczyły wszystko, co napotkały na swej drodze. Odpryski pleksiglasu pomieszane z duralem oraz odłamkami metalu wypełniały kadłub; odbijając się od ścian grały jakieś szaleńcze, ponure stacatto… Przez moment, szczęśliwie omijały kabinę pilotów… Nagle, nawigator złapał się za ramię a z jego ust wydobył zwierzęcy skowyt. Potworny grymas bólu wykrzywił twarz młodego podporucznika… Tylko cud mógł uratować pozostałą przy życiu załogę. I uratował… Nie darmo koledzy z jednostki nazywali Krugera „Farciarzem”. Pilotowi Ławoczkina skończyła się amunicja. Jeszcze kilkukrotnie przeleciał nad Heinklem w triumfalnym, powietrznym tańcu, po czym oddalił się na południowy wschód…

Nagły wstrząs wyrwał pilota z odrętwienia. Lewy silnik, poczciwy Jumo zakrztusił się a spod jego osłony buchnęły kłęby gęstego dymu i płomienie… Kruger odruchowo wyłączył dopływ paliwa, ustawił śmigło w chorągiewkę po czym gorączkowo zaczął szukać miejsca do lądowania. Jak na złość, w dole rozciągały się tylko lasy poprzetykane oczkami torfowisk… O bezpiecznym lądowaniu nie mogło być mowy. Podjął błyskawiczną decyzję- tylko skok uratuje życie jemu oraz rannemu koledze… Po chwili, na niebie wykwitły czasze spadochronów;  na podobieństwo kwiatów dmuchawca bezgłośnie opadały w kierunku ziemi. Uszkodzony, nie pilotowany przez nikogo Heinkel niczym kometa mknął na spotkanie swego przeznaczenia ciągnąc za sobą warkocz czarnego dymu; po kilkunastu sekundach pomarańczowy błysk oraz słup  dymu zaznaczyły miejsce jego upadku…

Opisane wydarzenia to oczywiście czysta, literacka fikcja, która powstała jedynie w głowie autora artykułu. Ale czy do końca tragiczny lot jest fikcją? Otóż nie. W pobliżu miejscowości Zieleniec, będącej obecnie miejscem zimowych szaleństw narciarskich, pod koniec wojny istotnie rozbił się niemiecki samolot wojskowy.

Rok 2007 zaskoczył wielu pasjonatów historii artykułem red. Szałkowskiego opisującym odnalezienie przez dwóch mieszkańców Zieleńca destruktu niemieckiego samolotu wojskowego oraz jego późniejszą identyfikację przeprowadzoną przez ekspertów lotnictwa. Niestety, mimo upływu lat nikt na poważnie nie zajął się profesjonalną eksploracją tego miejsca, mającą na celu wydobycie pozostałości samolotu w celu przekazania ich do muzeum, gdzie mogły by przypominać potomnym jedną z niezbadanych historii II wojny światowej.

W lipcu 2010 roku członkowie DTH postanowili odnaleźć miejsce katastrofy w celu jego wstępnego opisania oraz sporządzenia dokumentacji fotograficznej. Od słów do czynu! Tak też postąpiliśmy.

Pomimo wyjątkowo niesprzyjającej aury, 28 sierpnia 2010 roku wspomagani przez ekipę miesięcznika „ODKRYWCA” pod kierownictwem Wiesława Nawrockiego, „uzbrojeni”  w urzędowe pozwolenia regulujące wjazd do lasu uzyskane od sympatycznego kierownictwa Nadleśnictwa Zdroje w Szczytnej, wyruszyliśmy w teren. Pierwsze godziny poszukiwań terenowych nie wróżyły niczego dobrego. Chodzenie po lesie w ulewnym deszczu może zniechęcić nawet wytrwałego pasjonata historii. Przemoczona odzież przyklejała się chłodnym kompresem do ciał;  z nosów opuszczonych smutno w dół kapała woda… Jedynym pocieszeniem były piękne podgrzybki, zbierane przez Pawła.

Zapada więc szybka decyzja- chwilowo przerywamy akcję i udajemy się do Krzyśka, kolegi należącego do DTH, zamieszkałego w Zieleńcu. Było to słuszne posunięcie. Gorąca herbata oraz kawa skutecznie rozgrzewają ciała i umysły. Mokre ubrania błyskawicznie schną przy kominku, w którym wesoło trzaska ogień. Ponownie analizujemy i omawiamy obszar poszukiwań…

Tymczasem aura, jakby chcąc wynagrodzić poranne niepowodzenia poprawia się. Zza chmur wygląda słońce. To dobry znak! Ochoczo wracamy w miejsce przypuszczalnej katastrofy. Jednak pomimo wszelkich pomyślnych znaków „na niebie i ziemi” kolejne godziny poszukiwań nie przybliżają nas do celu. Czas mija nieubłaganie a do rozpoznania pozostał wyjątkowo duży i trudny obszar lasu. Zaczynamy czuć gorycz porażki…

Dopiero głos Pawła, zniekształcony przez radiotelefon podnosi wszystkim ciśnienie: „Panowie coś znalazłem”- padają jakże długo wyczekiwane słowa. Natychmiast udajemy się we wskazany rejon.  Paweł dumnie pokazuje miejsce w którym wykrywacz mocno zasygnalizował obecność metalu. Bezzwłocznie wykonujemy próbny wykop o głębokości około 30 cm.  Ziemia pod rachityczną ściółką jest zwęglona, jałowa. Po chwili, na trawie ląduje kilka części, należących bezapelacyjnie do samolotu: części układu wtryskowego, kawałek poszycia kadłuba, duralowa wręga… Pozostała ekipa sprawdza w tym czasie okolice znaleziska. Pełen sukces- na wstępnie wyznaczonym terenie o wymiarach około 40 x 20 metrów, członkowie towarzystwa, we współpracy z ekipą „ODKRYWCY” namierzają i oznaczają markerami ponad 30 miejsc, w których urządzenia wskazują obecność metalu pod ziemią. Wykonana zostaje wstępna dokumentacja fotograficzna. Jacek za pomocą GPS-u ustala dokładne współrzędne geograficzne. Na miejscu, wykonuję uproszczony plan terenowy, na który wspólnie nanosimy położenie markerów… Po sporządzeniu dokumentacji, usuwamy oznaczenia oraz maskujemy próbny wykop tak, aby nikt postronny nie domyślił się, jakie skarby kryje w sobie ten kawałek lasu…

Cdn…
 
Zobacz w galerii zdjęć.
Komentarze i pytania są mile widziane.
Udostępnij
Translate »